niedziela, 29 listopada 2015

chap 3


Słońce
lepszego rozdziału nie mogłam Ci zadedykować

__________

      Obrzuciłam obojętnym spojrzeniem swoje odbicie w lustrze. Przywołałam w pamięci swój własny wizerunek sprzed ponad dwóch lat i doszłam szybko do wniosku, że czas działa na mnie korzystnie. Zastanawiałam się jak działa na Huncwotów i czy to prawda, że James i Lily mają już rocznego chłopczyka. Nie zamierzałam się rozczulać nad minionym i straconym czasem, nie zamierzałam nikogo przepraszać za swoje milczenie. Zrobiłam to co uważałam za słuszne i nikt nie miał prawa mi tego wypominać.
      Prawie nikt.
      Spojrzałam swojemu odbiciu bardzo głęboko w oczy. Zamrugałam kilka razy powiekami, sprawdzając czy tusz się przypadkiem nie pokruszył. Nie, wszystko było na swoim miejscu. Tylko oczy jakoś dziwnie zwilgotniały, więc wbiłam wzrok w sufit, by nie rozmazać karkołomnie stworzonego, niemalże do perfekcji, makijażu.
      Rozległo się natarczywe pukanie do drzwi. Zerknęłam raz jeszcze w taflę lustra i wyszłam z łazienki, nie patrząc już więcej za siebie. Tak jak robiłam przez całe życie. Tak jak zrobiłam dwa lata temu kiedy ukończyłam Hogwart. Tak jak zrobiłam to ze szkolnymi przyjaźniami.

      - Poszło mi oczko. - Sasha opadła na mój ulubiony fotel, zakładając nogę na nogę. Zsunęła kapelusz i podwinęła spódniczkę, by obejrzeć felerne rajstopy. - Zgubiłam moją pracę z praktyk w Beauxbatons i zapalniczkę z autografem Celestyny Warbeck. I skończyły mi się papierosy.
      - Masz. - Rzuciłam jej moją paczkę, rozglądając się przy okazji za sukienką. - Czuję nagłą, wewnętrzną potrzebę spędzenia dzisiejszej nocy tutaj, w moim ciasnym, studenckim mieszkaniu. W mieszkaniu, które śmierdzi petami, najtańszą Ognistą Whisky i kadzidełkiem o zapachu lawendy.      
      - Możemy zostać tu razem. - Sasha zniknęła na kilka sekund za obłokiem papierosowego dymu. W bladym świetle lampy błysnęły długie, pomalowane na niebiesko paznokcie. - Idę tam tylko ze względu na ciebie.      
      - A Eve?      
      - Ostatnio jakoś nie umiemy się dogadać. Przestałam rozumieć jej humor.
      - Eve jest moim światełkiem w tym popierdolonym świecie mordów, rozpusty i kłamstw. I tym razem naprawdę uczy się lepiej ode mnie. - Uniosłam brwi, chwytając płaszcz. - Ja już, szczerze powiedziawszy, mam dość.
      Sasha przypatrywała mi się przymrużonymi oczyma, dopalając papierosa.
      - Jak dawno temu zabiłaś tą Raven z siódmej klasy?
      - W tym samym czasie, w którym zabiłam wszystkie znajomości.
      - Nie wszystkie. - Zaciągnęła się mocno, aż do filtra. Skrzywiłam się na myśl o tym, jak mocny musiał być tytoń i jak bardzo nie zrobiło to na niej wrażenia. - To zaszczyt móc się z tobą przyjaźnić. - Skłoniła dystyngowanie głowę.
      - I wzajemnie, szmato. - Dygnęłam. - A teraz podnoś to swoje kościste dupsko, bo już jesteśmy spóźnione dziesięć minut, a o ile mnie pamięć nie zawodzi, to Lilusia nigdy nie lubiła gdy ktoś się spóźniał.
      - Dlatego nigdy nie byłaś na czas? - Wyszłyśmy na wąski, obskurny korytarz.
      - A ty?
      Wytoczyłyśmy się po schodach z trzeciego piętra na lodowate, wrześniowe powietrze. Z szarego nieba spadał delikatny, drobny deszcz, słońce schowało się za wysokimi, brudnymi kamienicami. Pod moim blokiem, po niewielkich kałużach, skakały mugolskie dzieci. Woda rozpryskiwała się na boki pod ich zielonymi i czarnymi kaloszami, powietrze przesycone było ich ochrypłym, beztroskim śmiechem.
      - Jaki to był adres? - Owinęłam się szczelniej chustą. Obeszłyśmy budynek, zmierzając ku śmietnikom na jego tyłach. Samotny, wychudzony do kości kot o pozlepianej własną krwią sierści, przebiegł nam tuż pod nogami. Miałam nadzieję, że nie był znajomym Midnighta. - Specjalnie nie zwracałam na to uwagi.
      - Dolina Godryka trzydzieści trzy - usłyszałam stłumiony głos Sashy. Jej słomiane włosy wiły się spod kapelusza jak kłosy zbóż. - Kupiłam im butlę miodu pitnego madame Rosmerty żeby przypomnieć stare, dobre czasy.
      - Oddam ci potem te kilka galeonów, niech to będzie prezent od nas.
      Chwyciłam ją pod ramię i kilka sekund później stałyśmy na środku zupełnie pustej ulicy w zupełnie innym miejscu. Przestąpiłam z nogi na nogę, spoglądając podejrzliwie na dom na końcu drogi, oznaczony wielką liczbą "33". 
      - Ale sobie chatę pierdolnęli - Sasha zagwizdała z ironią. Szłyśmy wolno, a z pobliskiego drzewa poderwało się z krzykiem stado kruków. Patrzyłam za nimi, dopóki nie zniknęły mi z oczu. - W samym centrum najbardziej zaludnionej czarochami wsi. Zazdroszczę im mocno.
      - A ja nie - mruknęłam. Chciałam odlecieć. Jak te ptaki. - Przynajmniej studiuję, a Lilusia już ma roczne dziecko.
      - Jeszcze studiujesz. Nie myślałaś o tym, żeby się ustatkować?
      - Nie - skłamałam bez wahania. - Nie ma nikogo, z kim mogłabym być.
      Uciekłam oczyma przed badawczym wzrokiem Sashy.
      - To co? Wchodzimy? - zapytałam po pięciu minutach stania przed furtką i palenia papierosa. Miałam nadzieję, że czerwona szminka od Luny de Rosy wciąż tkwiła na moich ustach. - Nie żeby mi się spieszyło, ale nie chcę być przez całą noc narażona na pogardliwe spojrzenia Lilusi. Eve i Jo pewnie już są.
      - Nie straszny nam Śmierciojad, to i była Evansówna nam nic nie zrobi. Idziemy. - Złapała mnie pod ramię.
      Tak naprawdę to nie pani Potter się obawiałam.
      Słodka, radosna melodyjka rozbrzmiała po przedpokoju, kiedy Sasha wcisnęła guzik domofonu. Po minucie i wciskaniu go jeszcze siedem następnych razy, westchnęłam i wysłałam patronusa przez najbliższe otwarte okno. Chwilę później w progu stał Syriusz.
      - Czemu mnie nie dziwi, że drzwi domu Pottera otwiera Black. - Sasha uniosła brwi, wpychając się bezceremonialnie do przedpokoju. 
      - Dobrze wiedzieć, że jeszcze żyjecie. - Zamknął za mną drzwi. Nie wiedziałam, czy odczytać to jako szczere, płynące z głębi serca słowa czy przesyconą ironią docinkę. Zlustrował nas wzrokiem z góry do dołu, a ja postanowiłam nie pozostać dłużną. - Dobra dupa się z ciebie zrobiła, Raven – ocenił.
      - Jesteś tak samo czarujący jak dwa lata temu, Syriuszu, tylko że wtedy widziałeś we mnie jedynie "laskę od odrabiania prac domowych". - Rzuciłam mu płaszcz. - Gdzie moja ulubiona Gryfonka? Pragnę jej złożyć gratulacje z okazji narodzin bachora, o którym nie miałam pojęcia do zeszłego tygodnia.
      - Rogacz wysyłał ci zaproszenie. - Black spoważniał.
      Ta informacja mnie lekko zaskoczyła.
      - Nic nie dostałam.
      - Londyn, Whitechapel, Cavell Street siedem?
      W ciągu zaledwie trzech minut zdziwił mnie już podwójnie.
      - Na ślub też nie dostałaś zaproszenia? - indagował po moim potwierdzeniu. Tym razem spojrzałam w bok.
      - Dostałam. Ale miałam ważne sprawy rodzinne i nie mogłam się zjawić.
      Wiedziałam, że wyczuł kłamstwo, ale nie chciałam dłużej ciągnąć tego tematu. 
      - Rogacz też miał ważne sprawy rodzinne.
      - Nie wątpię. W końcu to był jego ślub.
      - Mam na myśli...
      - Wiem co masz na myśli. Niech on lepiej ograniczy nocne picie w pubach.
      Sasha zniknęła w pokoju obok, więc postanowiłam pójść w jej ślady. Zacisnęłam mocniej dłoń na torebce, w której ukrywałam różdżkę. Odruchowo poprawiłam lewy rękaw sukienki.
      - Są wszyscy prócz Lunia i Petera - usłyszałam za sobą głos Syriusza, kiedy wchodziłam do salonu. Zabarwiony sarkazmem.
      Zignorowałam tę uwagę.
      Najpierw zobaczyłam długie rude włosy, przerzucone przez oparcie czarnej kanapy, potem rzuciły mi się w oczy wystające kolana i już wiedziałam, że to była Eve. Dopiero później dostrzegłam idealną fryzurę z loków w tym samym odcieniu - spięte w wytworny, duży kok. Dwie perełki lśniły w uszach, idealnie pasując do beżowej sukienki z pudrowym kołnierzykiem. Odszukałam wzrokiem Sashę i wymieniłyśmy porozumiewawcze spojrzenia.
      Trzeba jednak było ubrać tę białą kieckę, zapiętą po samą szyję, w czarne kropki.
      - Krukonki, które powinny być Gryfonkami! - Głosu Jamesa nigdy bym nie zapomniała. Objął mnie od tyłu ramieniem, całując w policzek. Poczułam gwałtowną woń stężenia procentowego i spojrzałam przez ramię na Pottera. Rozczochrane kosmyki włosów opadały mu na okulary, przez rozpiętą koszulę raziła biel jego mostka. Zupełnie jak tydzień temu. - Nie widziałem cię odkąd... odkąd...
      - Odkąd wspólnie ukończyliśmy Hogwart - dokończyła chłodno Evans, która nagle pojawiła się przy nas. Sztywna, wyprostowana jak struna, idealna w każdym calu pani domu. W jakiejś dawno pogrzebanej części mnie zrobiło mi się jej żal, ale był to jedynie ułamek sekundy, który mogłam pomylić ze wspomnieniem. - Cześć, Raven, miło cię widzieć.
      - Na pewno nie bardziej, niż mnie ciebie - odpowiedziałam, podtrzymując Jamesa w pasie, żeby przypadkiem nie wyrżnął o podłogę tuż pod nogami swojej cudownej żony. Sasha złapała go z drugiej strony. - Widzę, że małżeństwo ci nie służy i utraciłaś władzę na Jamesem.
      - Chciał wiernie odwzorować to, co zapamiętałyście z waszej wspólnej znajomości w szkole.
      - A gdzie ten wasz bach... synek?
      - Harry? - James poderwał głowę, patrząc na mnie wielkimi oczyma. - Mój przefantastyczny dzieciak! Jest u dziadków. Przy najbliższej okazji musisz go poznać. Zobaczysz, będzie tak samo genialnym graczem w quidditcha jak ja. 
      - Mam nadzieję, że nie będzie tak samo dobrym alkoholikiem jak ty - skrzywiła się Sasha, rzucając Rogaczem na sofę. Otrzepała z godnością dłonie i zmierzyła wzrokiem Lily, wręczając jej trunek. - To dla was. Ale lepiej nie dawaj dziś tego Jamesowi, chyba że chcesz, żeby leżał ci na schodach, a nie w łóżku.
      - Wolę żeby on leżał na schodach niż wy. - Zabrała butelkę. Zacisnęłam czubki palców na torebce, by przypadkiem nie wyjąć różdżki i nie użyć jakiejś całkiem efektownej klątwy. - Swoją drogą, ładna sukienka, Raven. Rozumiem, że jeszcze mniejszego rozmiaru nie było?
      Poczułam uścisk Syriusza na przedramieniu.
      - Posłuchaj, Lilusiu, jeżeli zaprosiłaś mnie tutaj tylko po to, by... 
      - To nie ja cię zaprosiłam - przerwała mi z godnością.
      - ...by przez cały ten czas rywalizować ze mną o miano większej suki, to naprawdę z radością spasuję, jeżeli tylko sprawi ci to przyjemność i z chęcią ogłoszę publicznie całej zgromadzonej tutaj chołocie twój nowy przydomek. Myślę jednak, że nie mam prawa cię obrażać, bo to twój dom, a ty nie masz prawa obrażać mnie, z racji statusu mnie jako gościa, którego notabene nie zaprosiłaś, więc po prostu się zamknij, tak jak właśnie zrobię to ja, i udawaj, że nie istnieję.
      Kolor jej twarzy zmieniał barwę z bladoróżowego, przez bordowy aż po zupełnie biały, a usta zacisnęła w wąską, czerwoną kreskę, nie odpowiedziała jednak nic, co mogłoby mnie w jakiś sposób zainteresować. Skinęłam jej zatem głową, a ona obróciła się napięcie i popłynęła wdzięcznie ku swoim koleżankom z Gryffindoru, które obsiadły stolik i chichocząc pod nosem, oglądały jakąś książkę, która była zapewne albumem rodzinnym Potterów. 
      Typowe.
      - Nie byłam nieuprzejma. Prawda?
      - Bardzo taktownie przekazałaś jej co o niej myślisz - sprostował Black.
      - Cudownie. - Sasha klasnęła w dłonie. - Zatem teraz chodźmy się najebać.

      Dochodziła północ, a dom Potterów przemienił się w to, czego prawdopodobnie bardzo chciała uniknąć jego właścicielka. Na środku salonu wiły się jakieś byłe Gryfonki, których nazwiska już dawno wyrzuciłam z pamięci. W kącie pomieszczenia Sasha całowała się z kompletnie pijanym Frankiem Longbottomem. 
      - Alvaro z tego naszego Frania, specjalnie Alicję zostawił w domu - rzucił Syriusz. Przesunął dłońmi po nogach Eve, która, równie pijana co Frank, trzepnęła go krzywo w głowę. - Podniecają cię moje włosy, skarbie?
      - Tak bardzo jak ciebie moje nogi. - Z trudem skleciła zdanie.
      Lily stała w progu salonu i przypatrywała się z pogardą całej tej burdelowej scenie z Jamesem uwieszonym na jej prawym ramieniu. Przy sąsiednim stoliku Puchoni i Krukoni wznieśli ogłuszająco głośny toast, rechocząc przy tym wniebogłosy i rozlewając pół trunku dookoła siebie.
      Jo pochyliła się ku mnie.
      - Dziwne, że James zaprosił ciebie, ale Severusa już tutaj nie ma.
      - Podejrzewam, że gdyby się zjawił, to rozwalono by go na kawałki.
      - Nienawiść między tobą i Lily nie była nawet w połowie tak wielka jak między Smarkerem a Huncwotami - zauważyła Eve, zataczając głową wielkie koła. Poruszała rękami w takt skocznej muzyki. Uśmiechałam się lekko pod nosem. Przypominało mi to zwyczajny sobotni wieczór w pokoju wspólnym Gryfonów.
      W żołądku czułam jednak niepokój. Niestety, nie ze względu na porażającą ilość wódki.
      - Czemu zniknęłaś? - Syriusz niemal oparł brodę na moim ramieniu.
      Odepchnęłam go w stronę Eve, zapalając kolejnego papierosa.
      - Właśnie dlatego, Black. - Zapalniczka strzeliła. 
      - Myślałem, że to z powodu Remusa.
      Poczułam uścisk w gardle. Mały ognik zadrżał.
      - Bo on z tego powodu właśnie dziś postanowił nie przyjść - ciągnął.
      - Myślę, że już się powinieneś zamknąć - zaproponowała Jo, machając dłonią, by odgonić ostry dym moich Lucky Strike'ów. - A ty mogłabyś chociaż wyjść z tym na zewnątrz.
      - Wszyscy tu palą. - Wzruszyłam ramionami. Dłoń mi dygotała.
      - Ale nie wszystkich Lily chce zamordować.
      Przestało padać, więc ruszyłam zaciemnioną uliczką w górę, ku miejscu z którego przybyłyśmy. Opatuliłam się szczelniej chustą i spojrzałam na papierosa. Tylko on mi pozostał. To była jedyna rzecz, dla której postanowiłam wyrwać się z domu. Dla zaimponowania. Dla pokazania im wszystkim, że Raven dawno się skończyła. Że teraz jest Raven, która wszystko ma w dupie i chce żyć po swojemu, nawet jeśli oznaczałoby to życie z pensji sprzątaczki. 
      Naprawdę nie przyjechał. Ten fakt zabolał mnie tak bardzo, że omal nie zaciągnęłam się szlochem na środku ulicy w Dolinie Godryka. Kucnęłam, czyszcząc rąbkiem płaszcza czarne buty, i przełknęłam łzy. 
      Wyprostowałam się, wsunęłam papierosa do ust i ruszyłam naprzód. Noc była zimna i ponura, zupełnie jak moja dusza. Ignorowałam ciągnące się w oddali pola i gęsty las, ignorowałam migającą lampę, ignorowałam postać nadchodzącą znad przeciwka z kapturem naciągniętym na twarz, ignorowałam chłód, który przenikał przez mój zdecydowanie za cienki płaszcz. Ignorowałam cierpki smak w ustach, ignorowałam zawroty głowy i szum w uszach. 
      Tak samo mocno chciałam ignorować wspomnienie Remusa.
      Spojrzałam na mijającego mnie człowieka i zamarłam.
      - R-Remus? - wyjąkałam.
      - Słucham? - Spojrzały na mnie przejrzyste, choć zmęczone oczy starszego, siwego pana. Potrząsnęłam gwałtownie głową.
      Kurwa jego mać.
      - Przepraszam, pomyliłam pana z kimś - mruknęłam.
      Chora paranoja. Oparłam się o latarnię. Paliłam już siódmego papierosa dzisiejszego wieczoru, a dopiero minęła dwunasta. Wiedziałam, żeby tu nie przyjeżdżać, wiedziałam, że będzie to olbrzymim błędem, ale mimo to ponownie sama wpieprzyłam się w gówno. Niczego nie nauczyłam się na własnych błędach. Tak starannie układałam nową siebie z nowym życiem, by teraz wszystko zburzyć. Przez jedno głupie spotkanie, na którym i tak go nie było.
      Zawsze wiedziałam, że jestem za dobra. Zbyt emocjonalna. Zbyt pamiętliwa, chociaż wmawiałam sobie, że wcale tak nie jest.
      - KURWA MAĆ! - zawyłam, kopiąc w latarnię. Zakrztusiłam się łzami.
      - Kiedyś nie przeklinałaś.
      Miał na sobie ten sam znoszony, połatany płaszcz, ten co w Ministerstwie. Znałam na pamięć miejsca, w których go pozszywał. Miał też ten sam miodowy szalik, owinięty wokół szyi. Nie pamiętałam tylko koszuli, spodni i smutnego, bladego uśmiechu. One były nowe. Na tyle nowe i świeże, by móc je zabrudzić mną.
      - Remus... - wydyszałam. Oparłam się o zimną latarnię. Powtórzyłam jego imię jeszcze kilka razy. Z każdym dźwiękiem mojego głosu zbliżał się o jeden mały krok. - Miało cię nie być...
      - Próbowałem wszystko rzucić w niepamięć, tak jak zrobiłaś to ty. Jak widzisz, z marnym skutkiem.
      - Jestem tutaj, więc mnie też się to nie udało.
      Miał ciepłe dłonie, jak zawsze.
      Mrugałam zawzięcie powiekami nie wierząc, że to on.
      - Dlaczego zniknęłaś? - Żal rozbrzmiał w jego głosie. - Dlaczego odcięłaś się od wszystkich? Dlaczego zapomniałaś o Jamesie i Syriuszu? Dlaczego zapomniałaś o mnie?
      - Nie chciałam... - urwałam. Wszystkie powody wydawały się teraz tak głupie i banalne. Nie umiałam ich wypowiedzieć na głos. 
      Po raz pierwszy poczułam wyrzuty sumienia.
      - Dlaczego mnie odepchnęłaś? - Przesunął dłonią po mojej twarzy. 
      - Żebyś przeżył - wyszeptałam.
      - Wolałbym żyć niż przeżyć.
      Coś drgnęło w jego oczach. Wyjął papierosa z moich ust.
      - Idziesz do Potterów? - Wpatrywałam się w jego górną wargę.
      - Planowałem.
      - A teraz?
      Mój świat zamknął się na jego usta. Na zimną latarnię, o którą oparłam głowę, i ciepłe, słodkie wargi Lupina. Poznałam na nowo płaszcz, który widywałam każdego chłodniejszego dnia w szkole. Poznałam gęste włosy, w które wpatrywałam się na każdej lekcji transmutacji, zielarstwa i obrony przed czarną magią. Poznałam przyspieszone bicie serca, które czułam zawsze gdy mnie obejmował. 
      - Nie mam ochoty tam iść - wymamrotał prosto w moje usta.
      - A gdzie chciałbyś pójść?
      - Dokądkolwiek.
      Oparłam czoło o jego nos, oddychając głęboko.
      - Złap mnie za rękę - poprosiłam. Przylgnął do mnie całym ciałem, przytulając mocno. Zacisnęłam powieki i wbiłam kurczowo paznokcie w jego płaszcz. Okręciłam się w miejscu.
      Wylądowaliśmy na klatce schodowej, tuż pod moimi drzwiami. Całował mój kark, kiedy szukałam w torebce kluczy, przeczesywał palcami włosy, gdy otwierałam drzwi. Zsunął mi z ramion płaszcz i rzucił go na fotel, na którym pięć godzin temu siedziała Sasha. W powietrzu wciąż mogłam wyczuć dym z jej papierosa.
      Ponownie złapałam go za rękę.
      - Dlaczego tyle palisz? - Szedł za mną posłusznie.
      - Dlaczego zadajesz tyle pytań? - Zamknęłam drzwi sypialni i odsunęłam zasłonę. Do pokoju wpadło jasne, białe światło księżyca. W trzeciej kwadrze. Do następnej pełni miał sporo czasu.
      - Bo czuję, że mam do tego prawo. - Stanął tuż przede mną. Czułam jego zapach.
      - Odpowiem na wszystkie twoje pytania - obiecałam.
      - Kiedy?
      Objęłam go za szyję.
      - Później.
      Nie spieszył się; tak opanowanego widziałam go po raz ostatni w bibliotece. Przesuwał w dłoniach materiał mojej sukienki i bieliznę, jak gdyby była dla niego równie interesująca co ja. Opuszkami palców i aksamitnymi ustami odkrył wszystkie słabości, które tak pieczołowicie przed wszystkimi skrywałam. Wyrył w mojej pamięci nową rysę, której wiedziałam, że przez długi czas naprawdę się nie pozbędę. 
      Oddychał jakoś inaczej, głębiej niż dotychczas. Reagował też odmiennie, zupełnie jakby wszystko odczuwał wyraźniej. Przesuwałam oczyma po wszystkich bliznach, które widziałam po raz pierwszy. Całowałam je z równą delikatnością co jego wargi. Chciałam mieć go jeszcze bardziej i jeszcze bliżej.
      - Naprawdę próbowałem o tobie zapomnieć.
      - Z wzajemnością, Remusie.
      - Powtórz to. Powtórz moje imię. - Przesuwał rękami po moich biodrach.
      Odnalazłam w mroku nocy jego oczy.
      - Byłem na ich ślubie, na każdych urodzinach ich i Harry'ego nie tylko dlatego, bo uważałem, że powinienem. Uwierz, miałem nadzieję, że kiedyś się w końcu pojawisz. I kiedy tydzień temu zapowiedziałaś, że będziesz, moją pierwszą myślą było pozostanie w domu.
      - Wybacz, że tak cię skrzywdziłam. - Dotknęłam dłonią jego policzka. Delikatny zarost łaskotał mnie w zagłębienie dłoni. - Jesteś w stanie mi wybaczyć?
      Bursztynowe oczy pochyliły się nade mną.
      - Wybaczyłem ci już dawno, Raven. - Jeden pocałunek. - Wiedziałem co chcesz zrobić już ostatniego dnia szkoły. - Pocałował ponownie. - Czekałem tylko na ciebie. Byłem pewny, że w końcu wrócisz.
      - Dlaczego tak we mnie wierzysz?
      Teraz w jego spojrzeniu nie widziałam nic prócz czystej, bezgranicznej miłości. Zabrakło mi tchu w piersi.
      - Bo cię kocham.
      Ukrywając go w moich objęciach, powstrzymywałam łzy.

__________

      czwórka będzie w weekend przed Świętami
      macie dużo czasu. spokojnego 
      ponad 2000 wejść. ładnie mi nabijacie oglądalność, może teraz komentarze?

3 komentarze:

  1. Jestem tutaj, jestem, naprawdę, i czytam każdy rozdział, ale jakoś nie mogłam zabrać się do skomentowania ich. Po części dlatego, że ostatnio mam nieco mniej czasu z różnych, mniej lub bardziej, ważnych powodów, tak, że nawet sama całymi dniami potrafię nie napisać ani jednego zdania. Po części też, że zabranie się do komentowania zawsze zajmuje mi nieco czasu, chociaż doskonale wiem, że potem idzie znacznie, znacznie łatwiej. Ale już zabieram się do roboty ;)

    Pamiętam, że pierwsze dwa rozdziały były dla mnie za krótkie. Albo inaczej - nie lubię krótkich rozdziałów, a w ostatnich latach, zanim nastąpiła przerwa, przyzwyczaiłaś mnie do naprawdę długich elaboratów. Ale trójka ma długość niemal idealną.

    Muszę jednak wspomnieć o tym jak bardzo zmienił się Twój styl. Pamiętam, że zawsze mogłam znaleźć u Ciebie mnóstwo opisów, wewnętrznych bitew, emocji i tego wszystkiego, co tak bardzo uwielbiam, a w tej historii przeważają dialogi i gdy zdarzy się fragment, w którym Twoja bohaterka zdradza cokolwiek na temat tego, co czuje, jest to jakby okrojone, ale dobrze wyważone. Nie za mało, nie za dużo, choć nie będę ukrywać, że gdybyś zbilansowała ilość opisów i dialogów, byłabym w niebie. Drugie to to, że Raven zupełnie różni się od Twoich pozostałych bohaterek. Wszystko - sposób w jaki mówi, słowa, których używa, historia, którą skrywa, podejście jakie prezentuje całemu światu. Zniknęły gdzieś te eteryczne niemal nastolatki zakochane w starszych mężczyznach, a zastąpiła je zraniona i rozdarta młoda kobieta, gotowa się poświęcić dla dobra ukochanego, wciąż cierpiąca z tego powodu. I sam Remus jest tutaj zupełnie inny, podobnie jak cała reszta. Dojrzalszy, taki jakim być powinien, zwłaszcza, gdy porówna się to z zachowaniem Syriusza i Jamesa, nadal jakby nastolatków, beztroskich mężczyzn uwielbiających zabawę do białego rana mimo, że w przypadku jednego z nich jakiś czas temu rozpoczęło się poważne, dorosłe życie, w którym odpowiednie miejsce powinna mieć rodzina - żona i syn. I tutaj odzywa się moja słabość do nich wszystkich, a przede wszystkim do Lily, od której zaczynałam swoją historię z pisaniem i która wciąż w moich wyobrażeniach jest taka jaką zawsze próbowałam ją wykreować, z lepszym lub gorszym skutkiem. Słowem - jest całkowitym przeciwieństwem kobiety, którą tutaj zaprezentowałaś. Ale choć w mojej głowie pojawia się zgrzyt, gdy czytam o niej takiej jaką postanowiłaś ją przedstawić, to i tak ten rozdział mnie pochłonął.

    Wiem, że w zasadzie napisałam o niczym, ale później będzie już lepiej. Nie będę musiała pisać o wszystkim ogółem, tylko skupię się na konkretnym rozdziale. Ale i tak nie mogę się doczekać tego, co postanowisz sprezentować w następnych rozdziałach, bo po raz pierwszy od naprawdę dawna, nie jestem w stanie przewidzieć w jakim kierunku popędzi historia. Ale to dobrze. Bardzo dobrze.

    Pozdrawiam,


    PS> I czy już wspominałam - Remus, ach, Remus <3? :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Doskonale Cię rozumiem, bo ja sama nie miałam ani chwili dłuższej, by móc Ci odpisać na komentarz. A wiesz, że nie lubię pozostawiać bez odzewu. ;)

      Dziękuję Ci bardzo. Nie wiedziałam z początku czy mnie krytykujesz, czy komplementujesz, ale potem doszłam do wniosku, że po prostu opisujesz mi swoje wrażenia.
      Coś się faktycznie zmieniło. Poprzednie bohaterki napędzane były moimi emocjami - a te się zmieniły (i wciąż zmieniają!). Wszystko na to wpływa - ludzie, wydarzenia, wzloty i upadki, nadzieje i rozczarowania. Po pewnym czasie wiem już, że nie można się karmić tylko miłością i nie zawsze jest ona tak beztroska i niewinna. A szkoda.

      Przepraszam też, że zaburzyłam Ci trochę wizję Lilki. Z tego co pamiętam tworzyłam głównie o czasach Harry'ego, wklejając w to Remusa i/bądź Severusa. Chciałam teraz pokazać, że oni wszyscy - Huncwoci i Lily - wcale nie byli tacy idealni, wcale nie chodziło im tylko o ratowanie świata z Zakonem. Że byli zwykłymi ludźmi, dorastającymi, mającymi swoje charaktery i swoje "widzimisię". Że też popełniali błędy.
      Zobaczymy co z tego wyjdzie.

      Dziękuję, że jesteś, to dla mnie ma ogromne znaczenie. :)
      Wielki buziak dla Ciebie. <3

      Usuń
    2. Nie, nie, nie, to nie była krytyka, co to, to nie. Po prostu obserwacja, którą chciałam się z Tobą podzielić.

      Ale choć zmieniło się wiele, to jednak Remus pozostał taki sam - aż do schrupania w tej swojej niewinności i czasami nieporadności <3

      Usuń